sobota, 3 września 2016

Ruska łódź podwodna

Warto w piątek ruszyć cztery litery, przejechać ponad trzysta kilometrów i wylądować weekendowo nad morzem. To przekonanie wspiera los, który jeszcze w sobotę rano groził szarymi chmurami a już po jedenastej odsłonił słońce. Pierwszy raz w tym roku idziemy na plażę. Dzięki porannej szarudze jest o wiele mniej ludzi. Dodatkowo jesteśmy w rejonie, który nie jest zbyt mocno oblegany. Jest bosko.

Morze wycisza. Od tematu morza nigdy nie rozpoczynaj spotkań poetyckich. Przez nie bardziej zamykamy się na siebie niż chcemy otworzyć. Zasłyszane w klubie studenckim kilkanaście lat temu. Przypominam sobie o tym leżąc na śpiworze rozłożonym na piasku. Tuż obok sympatyczna brzózka delikatnie szepcze do ucha i cieniem głaszcze po plecach.  

Woda mokra i zimna - to już sprawdzone. Kaczki siedzące na falochronie podirytowane naszą obecnością zabrały ręczniki i poleciały dalej. Na zatoce mnóstwo małych żagli. Jest bosko.

Plaża to nie tylko piasek. Są tu porozrzucane resztki muszli, drewienka, pióra. Przed wydmami źdźbła trawy, trzciny. To wszytko oczywiście opis w wersji optymistycznej. W przekazie pominięto syf pozostawiony przez pseudoturystów. Jakiś pies wysikał się w miejscu, w którym po kilku minutach kolejny plażowy przybysz rozłożył swój ręcznik. Jest bosko.

Nieopodal tego uroczego zbioru ziarenek stoi wojskowy radar, bezustannie liczący punkty na morzu. Kapitan rosyjskiej łodzi podwodnej pisze swój pamiętnik. Skończyło się wino.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz